poniedziałek, 12 listopada 2007

I nowy Pokój z widokiem obejrzany...

Dzięki uprzejmości pewnego użytkownika youtube, mogłam obejrzeć nowy "Pokój z widokiem" i gdyby nie fakt, że jestem ciekawska i oglądając każdy film wychodzę z założenia, że przynajmniej będzie na czym psy wieszać, to pewnie żałowałabym, że zmarnowałam te 1,5 godziny na coś tak kiepskiego...

Nie muszę porównywać filmu do wersji Ivory'ego, żeby wypadł on blado, samo porównanie do powieści wystarczy. I wcale nie chodzi o skróty i zmiany w scenariuszu, dodane zakończenie czy scenę łóżkową. Nie chodzi o nic, co można było przeczytać artykule, którego fragmenty niedawno cytowałam - scena, w której pastor Beebe podrywa dwóch Włochów jest subtelna, mało istotna i trzeba być wyczulonym, żeby odebrać to jako wątek homoseksualny, scena łóżkowa nie razi tak bardzo, podobnie scena skoku do jeziora (choć jak dla mnie zbyt dramatyczna; romantyzm na siłę), a zakończenie, co mnie zaskoczyło, poruszające i optymistycznie smutne. Z kolei to, co mnie najbardziej w tym filmie interesowało - próba uczynienia Cecila bardziej ludzkim i odpowiednim dla Lucy - nie wyszło, gdyż jedyne co twórcy zrobili w tym kierunku to dali mu papierosa i szklankę z alkoholem...

Czego zatem brakuje? Czegoś nieuchwytnego, co się nazywa klimatem. Oglądając nie czuło się spokoju i pogody, które przemawiają przez powieść, zabrakło humoru i absurdu niektórych sytuacji, zabrakło pewnej "angielskości", która nadaje historii niepowtarzalny charakter. Bez tego wszystkiego była to przeciętna i raczej nudna historyjka o miłości, w której największy nacisk położono na emocje i uczucia głównej bohaterki. Emocje i uczucia, w które ciężko się wgłębić, bo nie widać, co ją powstrzymuje od całkowitego poddania się uczuciu do George'a - nie są ukazane ani różnice społeczne, ani wpływ sztywnej kuzynki Charlotte na Lucy, czyli nie ma przyczyn, dla których Lucy toczy wewnętrzną walkę (choć sama walka jest pokazana bardzo wyraźnie).

Trudno mi coś powiedzieć o aktorstwie. Niektórzy aktorzy, jak Timothy Spall, Elizabeth McGovern czy Elaine Cassidy grali dobrze, ale miałam wrażenie, że coś ich ogranicza i nie mogą zagrać w pełni swoich możliwości. Rafe Spall i Laurence Fox nie sprostali zadaniu (ale trudni mi ocenić, w jakim stopniu to kwestia scenariusza, a w jakim ich umiejętności aktorskich, tym bardziej, że Laurence'a Foxa bardzo cenię). Z kolei Sophie Thompson i Sinead Cusack jako panna Charlotte Bartlett i Eleanor Lavish - przerysowane i przesadne; pierwsza zbyt infantylna, druga - zbyt wyzwolona; żadna nie była prawdziwą angielską damą. Obecność Freddy'ego i pastora Beebe'a była prawie niezauważalna, żaden nie był na tyle charakterystyczny, by zapadł w pamięć.

Od strony technicznej - nie podobały mi się zdjęcia. Mdłe, bezbarwne, nie ukazywały ani piękna krajobrazu Florencji, ani Anglii. Irytujące były też częste zbliżenia (szczególnie zbliżenie na usta podczas pocałunku) czy zwolnienia (jak podczas omdlenia czy pocałunku na polu maków we Florencji). Nie podobała mi się również smutna, melancholijna muzyka.

Film był kiepski, czego w zasadzie można się było spodziewać (w końcu robiła to telewizja ITV, która dała wystarczające świadectwo swojego poziomu nową ekranizacją "Perswazji" i "Mansfield Parku" Jane Austen), jednak jak zawsze nie spodziewałam się, że będzie AŻ TAK kiepski. Widać, że mam skłonności do idealizowania.

Zdjęcia (po kolei)
1. Zaskakująco niezła i urocza Elaine Cassidy jako Lucy Honeychurch.
2. Lucy i Cecil, uroczy, jednak niezgodny z powieścią.
3. Jedna z oznak wewnętrznej walki Lucy.
4. George, dziwny i nieinteresujący.
5.
Jedno z denerwujących mnie zbliżeń, czyli Lucy przygotowująca się do pocałunku z Cecilem.

Brak komentarzy: