poniedziałek, 12 listopada 2007

I nowy Pokój z widokiem obejrzany...

Dzięki uprzejmości pewnego użytkownika youtube, mogłam obejrzeć nowy "Pokój z widokiem" i gdyby nie fakt, że jestem ciekawska i oglądając każdy film wychodzę z założenia, że przynajmniej będzie na czym psy wieszać, to pewnie żałowałabym, że zmarnowałam te 1,5 godziny na coś tak kiepskiego...

Nie muszę porównywać filmu do wersji Ivory'ego, żeby wypadł on blado, samo porównanie do powieści wystarczy. I wcale nie chodzi o skróty i zmiany w scenariuszu, dodane zakończenie czy scenę łóżkową. Nie chodzi o nic, co można było przeczytać artykule, którego fragmenty niedawno cytowałam - scena, w której pastor Beebe podrywa dwóch Włochów jest subtelna, mało istotna i trzeba być wyczulonym, żeby odebrać to jako wątek homoseksualny, scena łóżkowa nie razi tak bardzo, podobnie scena skoku do jeziora (choć jak dla mnie zbyt dramatyczna; romantyzm na siłę), a zakończenie, co mnie zaskoczyło, poruszające i optymistycznie smutne. Z kolei to, co mnie najbardziej w tym filmie interesowało - próba uczynienia Cecila bardziej ludzkim i odpowiednim dla Lucy - nie wyszło, gdyż jedyne co twórcy zrobili w tym kierunku to dali mu papierosa i szklankę z alkoholem...

Czego zatem brakuje? Czegoś nieuchwytnego, co się nazywa klimatem. Oglądając nie czuło się spokoju i pogody, które przemawiają przez powieść, zabrakło humoru i absurdu niektórych sytuacji, zabrakło pewnej "angielskości", która nadaje historii niepowtarzalny charakter. Bez tego wszystkiego była to przeciętna i raczej nudna historyjka o miłości, w której największy nacisk położono na emocje i uczucia głównej bohaterki. Emocje i uczucia, w które ciężko się wgłębić, bo nie widać, co ją powstrzymuje od całkowitego poddania się uczuciu do George'a - nie są ukazane ani różnice społeczne, ani wpływ sztywnej kuzynki Charlotte na Lucy, czyli nie ma przyczyn, dla których Lucy toczy wewnętrzną walkę (choć sama walka jest pokazana bardzo wyraźnie).

Trudno mi coś powiedzieć o aktorstwie. Niektórzy aktorzy, jak Timothy Spall, Elizabeth McGovern czy Elaine Cassidy grali dobrze, ale miałam wrażenie, że coś ich ogranicza i nie mogą zagrać w pełni swoich możliwości. Rafe Spall i Laurence Fox nie sprostali zadaniu (ale trudni mi ocenić, w jakim stopniu to kwestia scenariusza, a w jakim ich umiejętności aktorskich, tym bardziej, że Laurence'a Foxa bardzo cenię). Z kolei Sophie Thompson i Sinead Cusack jako panna Charlotte Bartlett i Eleanor Lavish - przerysowane i przesadne; pierwsza zbyt infantylna, druga - zbyt wyzwolona; żadna nie była prawdziwą angielską damą. Obecność Freddy'ego i pastora Beebe'a była prawie niezauważalna, żaden nie był na tyle charakterystyczny, by zapadł w pamięć.

Od strony technicznej - nie podobały mi się zdjęcia. Mdłe, bezbarwne, nie ukazywały ani piękna krajobrazu Florencji, ani Anglii. Irytujące były też częste zbliżenia (szczególnie zbliżenie na usta podczas pocałunku) czy zwolnienia (jak podczas omdlenia czy pocałunku na polu maków we Florencji). Nie podobała mi się również smutna, melancholijna muzyka.

Film był kiepski, czego w zasadzie można się było spodziewać (w końcu robiła to telewizja ITV, która dała wystarczające świadectwo swojego poziomu nową ekranizacją "Perswazji" i "Mansfield Parku" Jane Austen), jednak jak zawsze nie spodziewałam się, że będzie AŻ TAK kiepski. Widać, że mam skłonności do idealizowania.

Zdjęcia (po kolei)
1. Zaskakująco niezła i urocza Elaine Cassidy jako Lucy Honeychurch.
2. Lucy i Cecil, uroczy, jednak niezgodny z powieścią.
3. Jedna z oznak wewnętrznej walki Lucy.
4. George, dziwny i nieinteresujący.
5.
Jedno z denerwujących mnie zbliżeń, czyli Lucy przygotowująca się do pocałunku z Cecilem.

poniedziałek, 5 listopada 2007

Pokój z widokiem 2007 - pierwsze opinie

Jako że wczoraj na brytyjskim kanale ITV miała miejsce premiera "Pokoju z widokiem", rano od razu poczytałam komentarze na imdb. Uczucia widzów są mieszane.
Jedna z osób napisała (tłumaczenie, jak zawsze, bardzo luźne i wybiórcze):
Wspaniały. Myślałem, że film będzie straszny, ale nie był. Rafe Spall był bardzo przekonujący jako George, i przy tym bardzo atrakcyjny. Laurence Fox był świetnym Cecilem i łatwiej było uwierzyć, że Lucy była zdecydowana go poślubić. Zakończenie dość swobodne, ale pasuje do całości. Polecam.

Jako że Laurence Fox najbardziej interesuje mnie w tej produkcji, ucieszyła mnie ta opinia. Jednak w odpowiedzi inne osoby napisały:
Jednak Cecil Vyse miał być zarozumiałym snobem, co doskonale pokazał Daniel Day Lewis.
Laurence Fox, którego ogólnie lubię, cały czas palił i pił... Jednak nie winię jego, lecz okropnego scenarzystę.

Nie podobała mi się ta adaptacja, chociaż czekałem na nią z niecierpliwością, i nie jestem osobą, która czepia się o wszelkie zmiany. Poza tym lubię patrzeć, jak inni scenarzyści, aktorzy, reżyserzy i inni interpretują tą samą historię. Nie widziałem nigdzie Laurence'a Foxa, więc nie jestem na najlepszej pozycji, by oceniać jego zdolności aktorskie, ale moim zdaniem była to słaba rola. W jego zachowaniu nie było niczego, co by sugerowało, że jest dobrze wykształconym gentlemanem z wyższych sfer. Twórcy chcieli, by Cecil budził więcej sympatii, ale to stoi w sprzeczności z charakterem tej postaci.
Interpretacja postaci Cecila w tej wersji bardzo mnie interesuje, bo gdy się dobrze zastanowiłam, to czy w książce było powiedziane, że Cecil jest postacią komiczną i niepociągającą? Taką interpretację wybrał Ivory, a wspaniale odtworzył Daniel Day Lewis i jest to interpretacja, która całkowicie mi się podoba, ale z ciekawością spojrzę na to pod innym kątem.

Inna osoba napisała:
Piękne zdjęcia i muzyka, tak jak się spodziewałem, jednak obsada, szczególnie dwaj główni bohaterowie, bledną w porównaniu z Julianem Sandsem, Danielem Day-Lewisem i Denholmem Elliotem z wersji Ivory'ego. Timothy Spall bardzo mi się podobał, jednak Denholm Elliot stworzył bardziej pamiętną i poruszającą kreację.
Opinia innego widza temu zaprzecza:
Role Rafe'a Spalla i jego ojca, Timothy'ego, był trafiony, gdyż był bliższy temu, jak te postaci zostały opisane w książce. Z łatwością można sobie wyobrazić Rafe'a jako pracownika kolei, podczas gdy Sands wygląda, jakby pochodził z wyższej klasy społecznej. Rafe i Elaine Cassidy, jako chłodna Lucy Honeychurch, byli świetni, a ich uczucia były pokazane bliżej niż w filmie.
W innej wypowiedzi ktoś pisze, że Sinead Cusack nie może się mierzyć z Judi Dench, a Sophie Thompson z Maggie Smith (też mi odkrycie), zaś Timothy Spall z Denholmem Elliotem. Rafe Spall zaś nie ma charyzmy, a najlepsze kwestie George'a zostały wycięte. Laurence Fox to pomyłka, gdyż jest najbardziej nie-arystokratyczny jak się da, jedynie Elaine Cassidy trzyma poziom i jako Lucy jest absolutnie urocza.

Po tak różnorodnych opiniach ze zdwojoną ciekawością czekam, aż będę miała okazję obejrzeć film, a jako że z góry ustaliłam, że nie może się mierzyć z Ivorym, sądzę, że oglądając będę ponad wszelkimi uprzedzeniami.

I na koniec pewna zabawna anegdotka z planu. Reżyser Nicolas Renton opowiedział, że ostatniego dnia zdjęć stali na Piazza Santa Croce, otoczeni setkami turystów. Jeden z nich, mężczyzna w średnim wieku, podszedł i zapytał go, co kręci. Renton odpowiada, że Pokój z widokiem, na co odpowiedział "Jak śmiesz!".

czwartek, 25 października 2007

Pokój z widokiem 2007 - trailer

Mimo przerażenia, jakie wywołały we mnie doniesienia dotyczące nowej ekranizacji Pokoju z widokiem E.M. Forstera, z ciekawością obejrzałam trailer do filmu i muszę przyznać, że zrobił na mnie zaskakująco dobre wrażenie. Już widać, że uczucia Lucy zostaną pokazane w mniej subtelny sposób i ogólnie cały film będzie, że tak to ujmę, emocjonalny.
Oczywiście moją uwagę zwrócił Laurence Fox, którego można zobaczyć przez moment koło 28. sekundy.



Na koniec dodam, że nie zamierzam porównywać tego filmu z wersją Ivory'ego, bo z góry założyłam, że porównania nie ma - wersja Ivory'ego jest po prostu "naj", a inne ekranizację (czyli póki co tą jedną) mogę ewentualnie traktować jako ciekawostkę.

środa, 24 października 2007

Hole in the wall

Hole in the wall to utwór bardzo popularny w XVIII i XIX wieku, skomponowany przez Henry'ego Purcella w 1695 roku, zaś opublikowany w 1698.

Henry Purcell (ur. 1659 w Westminster w Anglii, zm. 1695 w Londynie) był jednym z najbardziej znanych angielskich kompozytorów muzyki barokowej. Pełnił funkcję kompozytora na dworze królewskim, organisty opactwa westminsterskiego, a później (w roku 1682) został jednym z organistów katedry królewskiej. Uchodzi on za twórcę angielskiej muzyki narodowej, czego wyrazem może być uznanie jego opery "Dydona i Eneasz" za operę narodową. Wśród jego kompozycji znaleźć można liczne hymny, ody, muzykę instrumentalną oraz sceniczną (w tym tzw. semiopery).
Purcell może swobodnie uchodzić za brytyjskiego odpowiednika Mozarta. podobnie ogromne jest ich znaczenie dla muzyki obu krajów. Purcell również był genialnym dzieckiem i zmarł młodo (w wieku 36 lat, w rezultacie przeziębienia). Sposób traktowania przez niego materiału muzycznego był zupełnie nowatorski. Wprowadził on brytyjski świat muzyczny do epoki dojrzałego baroku bez pośrednictwa Włochów czy Francuzów.
(wikipedia.pl)

Dlaczego właściwie piszę o utworze Hole in the wall? Otóż dlatego, że utwór ten został wykorzystany w scenach balów w trzech filmach kostiumowych - w Emmie z Kate Beckinsale, na podstawie powieści Jane Austen, w Becoming Jane udającym biografię tej pisarki, oraz w Żonach i córkach, ekranizacji powieści Elizabeth Gaskell. Ciekawe jest to, że w każdym z tych filmów taniec do tej muzyki spełnia inną rolę, jak i również odmienne są aranżacje utworu. Przyjrzyjmy się wszystkim po kolei.

Emma (1996; wersja telewizyjna)


Taniec w Emmie wydaje się być jednym z wielu tańców na balu i dopiero bliższa znajomość treści Emmy pozwala zauważyć kilka elementów - taniec jest swego rodzaju pojedynkiem tytułowej bohaterki z państwem Elton, nie darzącym Emmy sympatią, ponadto w tle słyszymy paplaninę panny Bates, podczas której wychwala ona Franka Churchilla, partnera Emmy, ku niezadowoleniu pana Knightley'a, najwyraźniej zazdrosnego o odwzajemnione zainteresowanie Franka Emmą... Aranżacja utworu jest tu pogodna, taniec zaś nie ma być kluczowym czy romantycznym elementem filmu.

Becoming Jane (2007)


W Becoming Jane sprawa przedstawia się inaczej.
Może trochę przybliżę sytuację - bohaterka zostaje zaproszona do tańca przez zamożnego siostrzeńca lady Gresham, gospodyni balu, który jest dla niej bardzo odpychający (czego przez cały czas nie mogłam zrozumieć, bo to właśnie pan Wisley, grany przez brzydkiego Laurence'a Foxa, zauroczył mnie w tym filmie), jednak w trakcie tańca zauważa gentlemana na którym jej zależy, lecz który jest zbyt biedny, by równie biedna Jane mogła się z nim związać. Scena balu jest ważną sceną dla filmu, gdyż bohaterowie uświadamiają sobie, co do siebie czują - jest więc również sceną romantyczną, wzruszającą, wywołującą tzw. "motylki w brzuchu". Dlatego sama aranżacja utworu jest inna - bardziej poruszająca, przejmująca, sam taniec jest też ukazany pełniej (kamera porusza się, ujęcia są z różniej perspektywy), z większą ilością par, w tle nie ma również żadnych rozmów, które odwracałyby uwagę od najistotniejszej rzeczy - uczuć i emocji bohaterów.
Nie ukrywam, że film mi się bardzo nie podobał, jednak scena balu została pięknie nagrana - jednak jakże byłoby milej, gdyby reszta filmu nie była tak przekłamanym i uromantycznionym obrazem życia Jane Austen!

Żony i córki (1999; miniserial BBC)


W ekranizacji Żon i córek na podstawie powieści Elizabeth Gaskell aranżacja jest lekka i pogodna, choć rola tego tańca jest trudniejsza do określenia - jest z pewnością elementem romantycznym i przyprawiającym o szybsze bicie serca - bo mamy tu moment, w którym bohater, pan Preston, poddaje się urokowi Cynthii. Jej uczucia są jednak bardziej złożone - uświadamia sobie, że dzięki urodzie może mieć władzę nad ludźmi, a jednocześnie sama powoli dostaje się pod władzę zakochanego w niej Prestona... Trudno mi powiedzieć dlaczego, ale spośród tych trzech scen tę lubię najbardziej - może ze względu na niejednoznaczność sceny, mieszankę różnorodnych uczuć, które za sobą niesie... A może z mojej wielkiej sympatii do Żon i córek.

niedziela, 21 października 2007

Brontë 2008, czyli ciągłe zmiany

Już rok temu ogłoszono, że powstanie film będący biografią sióstr Brontë, czyli pisarek brytyjskich żyjących w XIX wieku, znanych głównie z powieści "Jane Eyre" i "Wichrowe Wzgórza". Charlotte (1816-1855), Emily (1818-1848) i Anne (1820-1849), które we wczesnym wieku straciły matkę, a następnie dwie starsze siostry, Mary i Elizabeth, wychowywały się wraz z bratem Branwellem na plebanii w Haworth, wiosce znajdującej się w okolicach ponurych wrzosowisk hrabstwa Yorkshire. Trzy nieprzeciętne kobiety o ogromnej wyobraźni od dzieciństwa interesowały się literaturą, nic więc dziwnego, że same zaczęły pisać. W 1845 roku wydały wspólnie pod pseudonimami tomik poezji, zatytułowany Poems by Currer, Ellis and Acton Bell, a następnie powieści, Jane Eyre, Shirley, Villette, The Professor (Charlotte), Wichrowe Wzgórza (Emily) i Agnes Grey, The Tenant of Wildfell Hall (Anne). (na obrazku wyżej - od lewej - Charlotte, Emily i Anne).

Trudno w kilku zdaniach opisać fenomen sióstr Brontë i popularność ich powieści i póki co nie będę się nawet starała tego zrobić, ale przejdę od razu do tego, co ma być tematem tego postu - czyli film biograficzny i ciągłe zmiany w jego obsadzie.

Początkowo w filmie miały grać: Michelle Williams jako Charlotte, Nathalie Press jako Emily i Emily Barclay jako Anne. Michelle Williams mogła budzić zastrzeżenia, głównie dlatego, że jest Amerykanką, ale również ze względu na wygląd - jest zbyt ładna, a przy tym dość przeciętna, chciałoby się powiedzieć - typowa amerykańska lalka. Nathalie Press zaś była wg mnie świetnym wyborem - oryginalna uroda, nie jest ani ładna, ani brzydka. Trudno zaś powiedzieć cokolwiek o Emily Barclay - urodą pasowała na najładniejszą z sióstr, jednak jej wygląd odbiega od wyglądu Anne z portretu. (zdjęcie obok - od lewej - Charlotte, Emily i Anne)

Jednak później nastąpiły zmiany - została Michelle Williams, ale dwie Angielki zostały zastąpione przez dwie Amerykanki - Bryce Dallas Howard i Evan Rachel Wood, podobnie jak Michelle Williams - ładne, ale przeciętne. A do tego Amerykanki, a po "Becoming Jane" nie mam ochoty oglądać amerykańskich gwiazdek w rolach brytyjskich pisarek... (zdjęcie obok - od lewej - nowa Emily i Anne)

Jednak nastąpiły kolejne zmiany - obsada zmniejszyła się o Charlotte, Anne została z poprzedniej wersji, zmieniła się za to Emily, która teraz ma być grana przez brytyjską aktorkę Rebeccę Hall, która jest moim zdaniem lepszym wyborem niż Bryce Dallas Howard - ma bardziej subtelną urodę, i jest przy tym Angielką. (zdjęcie obok - nowa Emily).

Branwella, brata pisarek, od początku miał grać Jonathan Rhys Meyers (który był moim zdaniem świetnym wyborem), jednak ostatnio zniknął z obsady, a nikt nie pojawił się jeszcze na jego miejsce.

Jestem ciekawa, ile będzie jeszcze zmian i czy film w ogóle zostanie zrealizowany. Mam nadzieję, że wszystko się uda i będziemy mieli dobrą biografię z dobrymi rolami angielskich aktorek.

niedziela, 14 października 2007

Panie Davies, co pan wyprawia

Geniusz scenarzysty Andrew Daviesa doceniłam już jakiś czas temu, ze względu na jego wspaniałe ekranizacje klasyków brytyjskiej literatury, szczególnie Jane Austen, ale nie tylko. Jego podejście było można określić dwoma słowami - męskie i przyziemne, lecz właśnie dzięki temu ekranizacje nie były romantycznymi bajkami pełnymi zbędnego patosu, lecz prawdziwymi, szczerymi i poruszającymi opowieściami o ludziach i uczuciach. Lubiłam to, że historie miłosne nie wysuwały się na pierwszy plan; że potrafił tak skrócić powieść w filmie, że zachowany był sens i logika; że dodawał sceny lub interpretował je w sposób z pozoru szokujący, lecz nie wykraczający poza granice dobrego smaku i realia epoki; że pokazywał mężczyzn w taki sposób, że byli prawdziwi, a nie tacy, jakimi chcieliby ich widzieć kobiety; za pewien rodzaj romantyzmu, który nie objawia się w porywach namiętności czy pocałunkach w świetle księżyca, ale w dyskretnych spojrzeniach i gestach. Czemu piszę "lubiłam"? Nadal go za to lubię i będę lubić. Nie zmienia to jednak faktu, że z wielkim przerażeniem przeczytałam doniesienia prasowe o nowej ekranizacji "Pokoju z widokiem" E.M. Forstera, która trochę zachwiała moją wiarę i zaufanie w pana Daviesa...

Ale zacznijmy od faktów. "Pokój z widokiem" to powieść E.M. Forstera, pisarza angielskiego żyjącego w latach 1879-1970. Akcja dzieje się na początku XX wieku. Lucy Honeychurch i jej towarzyszka i kuzynka Charlotte Barlett jadą do Florencji, gdzie wynajmują pokoje w pensjonacie "Bertolini", jednak okazuje się, że dostają pokoje bez widoku. Sytuację starają się naprawić goście hotelu, ekscentryczny pan Emerson i jego syn George, który od razu zwraca uwagę na Lucy. Okoliczności sprawiają, że dziewczyna wbrew własnym uczucion chce uwolnić się od George'a, los jednak decyduje inaczej...
Na podstawie tej powieści w 1985 roku powstał słynny film James'a Ivory'ego, w którym zagrały takie talenty jak Helena Bonham-Carter, Maggie Smith, Judi Dench, Rupert Graves, Daniel Day-Lewis czy Julian Sands. Film jest wyjątkowy i niepowtarzalny w każdym aspekcie i trudno sobie wyobrazić, by powstało jeszcze coś tak lekkiego, pogodnego, klimatycznego, a jednocześnie zgodnego z duchem powieści Forstera. Nie sądziłam zatem, że ktoś kiedykolwiek zdecyduje się na nakręcenie nowej wersji, ale jednak ktoś się zdecydował - mówię tu o brytyjskiej telewizji ITV (która ostatnio nie popisała się jeżeli chodzi o Jane Austen) i o Andrew Davisie.

Nie ma co ukrywać - nowa wersja nie będzie lepsza od starej. Nie tylko dlatego, że stara jest perfekcyjna, ale również dlatego, że, jak wspomniałam, nową kręci telewizja ITV, która nie ma jeszcze tak wyrobionej marki jeżeli chodzi o produkcje kostiumowe (w przeciwieństwie do telewizji BBC). Nie uprzedzałam się jednak do tej produkcji, głównie dlatego, że zastanawiało mnie, czy w ogóle jest to możliwe stworzenie czegoś zupełnie innego. Ostatnio znaleziony w internecie artykuł pokazuje, że jest - lecz nie jestem przekonana, czy takie "coś innego" mi odpowiada... W pierwszym odruchu przerażenia miałam ochotę wykrzyknąć "Panie Davies, co pan wyprawia!..."

Do "Pokoju z widokiem" Davies wprowadził kilka nowości - jak na przykład moment, w którym pastor Beebe próbuje poderwać dwóch mężczyzn na ulicach Florencji, sugerujący, że pastor jest homoseksualistą.

Homoseksualizm u Forstera nie jest niczym zaskakującym, sam pisarz był homoseksualistą, jego książka "Maurycy" również zawiera takie wątki; jednak czy można mówić o homoseksualizmie u pastora Beebe'a? W książce nie zauważyłam żadnych tego oznak, choć z drugiej strony mogłam po prostu być pod wielkim wpływem ekranizacji Ivory'ego.

W innym bohaterka Lucy Honeychurch (grana przez Elaine Cassidy) skacze do stawu wraz z ukochanym George'm (Rafe Spall), który jest nagi. Na pomysł tej sceny wpadła Eileen Quinn, producentka. Oczywiście nie zabraknie też sceny łóżkowej Lucy i George'a we Włoszech, w której wyraźnie będzie widać piersi Lucy.
Pozostawię to bez komentarza...

Jednak wersja Davies'a będzie bardziej prawdziwa w stosunku do książki Forstera i tematyki w niej zawartej, oraz poruszy kwestie różnic klasowych. Lucy będzie się zmagała z uczuciuem do George'a głównie dlatego, że jest on zbyt pospolity. Zaś drugi adorator Lucy, Cecil Vyse, grany przez Laurence'a Foxa, będzie na tyle atrakcyjny, że przekona widzów, że Lucy powinna wyjść właśnie za niego.

Ten punkt widzenia jest rzeczywiście ciekawy, lecz nie wiem, czy potrafię być obiektywna, bo bardzo lubię Laurence'a Foxa.

Bazując na postscriptum napisanym przez Forstera w 1958 roku, w którym zawarte są sugestie co do dalszych losów bohaterów, Davies napisał nowe zakończenie. Będzie to jedno z najbardziej cierpkich i chwytających za serce dodatków Davies'a do adaptacji i z pewnością wywoła dyskusje wśród fanów Forstera.

Mówiąc ogólnie - mam złe przeczucia i sądzę, że to może być pierwszy raz, gdy zawiodę się na Andrew Daviesie...

piątek, 12 października 2007

"North & South" Elizabeth Gaskell - książka a film

Często zdarzało się, że to film sprawił, że zainteresowałam się daną książką czy ogólnie twórczością pewnego autora, i "North and South" Elizabeth Gaskell jest jednym z przykładów.

Może na początek o samej książce. Powieść była publikowana w odcinkach w czasopiśmie "Household words" w latach 1854-55. Tytuł wskazuje na główny temat - kontrast między realiami życia i obyczajami na przemysłowej północy i rolniczym południu Anglii, jednak można przypuszczać, że autorce bardziej zależało na przedstawieniu losów głównej bohaterki i przemiany, jaka się w niej dokonuje, jako że początkowo książka miała nosić tytuł "Margaret Hale" i tylko pod presją wydawcy Gaskell zmieniła tytuł na "North and South".

Margaret Hale, młoda dziewczyna mieszkająca przez jakiś czas w Londynie z kuzynką Edith, po jej ślubie wraca na wieś do ukochanego Helstone. Choć "ukochane" nie wyraża całkowicie stosunku Margaret do rodzinnych stron - Helstone jest dla niej rajem, najwspanialszym i najpiękniejszym miejscem na ziemi. Pobyt w domu pokazuje jednak Margaret, że jej rodzina nie jest tak idealna, jak ją pamiętała - matka, będąca słabego zdrowia, źle się czuje mieszkając w skromnej plebanii i Margaret z trudem znosi jej narzekania. Jednak gdy po kilku miesiącach jej ojciec, który jest pastorem, z powodu konfliktu z biskupem odchodzi z kościoła i musi wyprowadzić się z probostwa Helstone, Margaret jest zdruzgotana. Z rodziną przeprowadza się do Milton, przemysłowego miasta, w którym jej ojciec ma prowadzić wykłady i uczyć prywatnie. Pani Hale źle znosi tę sytuację, więc wraz z zaufaną gospodynią Dixon jedzie na krótko nad morze, podczas gdy Margaret i jej ojciec poszukują odpowiedniego lokum. Podczas poszukiwań Margaret poznaje Johna Thorntona, młodego właściciela fabryki, który ma być uczniem jej ojca. Dziewczyna, tyle czasu bywająca w londyńskim towarzystwie, od razu uprzedza się do niego, uważając, że człowiek trudniący się handlem nie może być gentlemanem. Nie znając reguł rządzących tym światem, Margaret zbliża się do warstw robotniczych, głównie za sprawą przyjaźni z Bessy Higgins, pracownicą fabryki Thorntona, oraz jej ojcem, Nicholasem. W obliczu zbliżającego się strajku, prowadzi to do zaostrzenia się stosunków między nią a Thorntonem, który jednak nie może oprzeć się jej czarowi.

Przeprowadzka do Milton generuje poważne zmiany w życiu Margaret i zmusza ją do zmiany sposobu myślenia i innego spojrzenia na świat, jak i również uczy samodzielności.

Jak napisałam na początku, pierwszy zobaczyłam film, a dokładniej serial BBC z 2004 roku, z Danielą Denby-Ashe i Richardem Armitagem w rolach głównych. Serial mi się spodobał, lecz nie wywołał zbyt gorących uczuć, więc byłam zdziwiona, gdy książka wciągnęła mnie tak, że nie mogłam się oderwać. Trudno mi powiedzieć, co mnie tak naprawdę zachwyciło - czy bardzo plastyczny i lekki styl Elizabeth Gaskell, czy postać głównej bohaterki, jej losy, czy interesująco zarysowany wątek miłosny - przypuszczam, że wszystko na raz.
Po przeczytaniu książki mogłam spojrzeć na serial nie jak na utwór sam w sobie, lecz jak na adaptację, co również pomogło mi zdefiniować, CO w serialu mi się nie podobało. W pierwszej kolejności wymieniłabym to, co często spotyka adaptacje literatury XIX-wiecznej, a mianowicie sprowadzenie na ogół wielowymiarowych opowieści do prostej historii miłosnej, dla której inne wydarzenia są tylko tłem, które pozwala odróżnić jeden romans od drugiego. W serialu na pierwszy plan wysuwa się uczucie Johna Thorntona (świetnie zagranego przez Richarda Armitage'a) do Margaret (całkiem nieźle zagranej przez Danielę Denby-Ashe), i niestety tylko ta historia miłosna trzyma cały film. Jak dla mnie - to trochę za mało. Drugim wątkiem, który wysuwa się na czoło opowieści filmowej, są problemy robotnicze, pokazane trochę szerzej niż było to ujęte w książce. Wszystkie wątki robotnicze sprawiają, że film zdaje się być dość ponury, choć książka, jak wspomniałam, jest napisana lekkim stylem (tu dodam, że rozgraniczam kwestię pewnej powagi wydarzeń i powagi stylu - książka może mówić o wydarzeniach smutnych czy poruszających, a być napisana stylem pogodnym i według mnie to ma miejsce w przypadku "N&S"). Brak mi za to było w filmie pokazania wielkiego przywiązania Margaret do rodzinnych stron, jej stosunku do matki (czyli naturalnej miłości dziecka, połączonej z racjonalną oceną charakteru i usposobienia rodzica), znaczenia pana Bella, przyjaciela pana Hale'a i ojca chrzestnego Margaret, w jej życiu; z innej strony - specyficznego uczucia pani Thornton do syna Johna; plus dość tendencyjne ukazanie Henry'go Lennoxa, adoratora Margaret z początku opowieści, jako "wroga" rozwijającego się uczucia bohaterów. Inna kwestia - pozbawienie adaptacji nutki humoru, której nie brak w powieści. Wymieniać można długo.
Ostatnią rzeczą (biorąc pod uwagę linię czasową filmu), jaka mnie razi, jest końcowy pocałunek. Razi mnie z dwóch powodów - po pierwsze jest nagrany w sposób, który nazwałabym technicznym - z nachalnymi najazdami na dłonie, zbliżeniami i spowolnieniami (i okropnym momentem, jak Margaret całuje Thorntona w rękę) - przez to ten pocałunek jest nienaturalny (nie mówiąc już o tym, że w epoce wiktoriańskiej nie uchodziło całować się w miejscach publicznych, w tym przypadku - na peronie). Druga kwestia - utarty w filmach schemat, że to scena pocałunku jest kwestią kluczową dla związku między ludźmi i przypieczętowuje ten związek - co może mogłabym znieść, gdyby pocałunek został nagrany inaczej.

Ogólnie można powiedzieć, że w historia filmowa różni się w wielu punktach od książkowej i biorąc pod uwagę wrażenie, jakie na mnie wywarły, nie mogę postawić między nimi znaku równości. Film został sprowadzony do kolejnej kostiumowej opowiastki o miłości, co dla mnie jest dość płytkie i niewciągające.